Przez ostatnie kilka dni zaniechałam wstawanie wraz ze wschodem słońca. Były inne priorytety. Tej niedzieli mogłam sobie pozwolić na wstanie o 5 rano, aparat w dłoń i w drogę, ku nowej przygodzie fotograficznej. Otaczała mnie ze wszech stron mgła, ale słońce próbowało przecisnąć się przez gęste mgliste warstwy . Osiedle jeszcze spało, jedynie pojedyncze psiaki wyprowadzały swych właścicieli. Wybrałam jedną z głównych ścieżek rowerowo-spacerowych. W oddali przykuł mnie dziwny widok wyłaniającego się z mgły pola rzepakowego, zasłanego białymi "czepkami". Zakwitło coś, czy ki diabeł pojawił się. Kiedy podeszłam bliżej moim oczom ukazały się najpiękniejsze koronki świata, utkane przez pracowite istoty - pająki. Nie mogłam oczu oderwać od tych widoków. A pomiędzy czerwieniły się główki maków. I tak sobie wędrowałam i podziwiałam. Kiedy już skierowałam się ku domowi, pokazało się więcej osób. A było to już po 7 godzinie. Słońce pięknie przyświecało, na szczęście nie prażyło, tak to lubię.
I nie tylko na rzepaku były koronki, trawy również udekorowane i nie tylko pajęczyną ale i kroplami rosy, wyglądało to bajecznie.
Wzdłuż ścieżki rozciągają się pola uprawne, ze zbożem, które aktualnie fajnie wyglądają. Udało mi się uchwycić dwie skrzydlate istotki.
Pliszka |
Kopciuszek |
Przeszłam ok. 8000 kroków i wróciłam szczęśliwa do domu, zasłużyłam na małą czarną.